Dyskusję nad wyborami europejskimi została zdominowana przez spory i dywagację dotyczącymi składu list wyborczych. Perturbację z ich przygotowaniem, zarówno w Platformie, jak i w PiS całkowicie pochłonęły i aktywność tych partii i opinię mediów. Poszukiwania atrakcyjnych nazwisk zdolnych przyciągnąć jak największą liczbę wyborców, stały się ważniejsze od debaty nad kształtem polityki europejskiej.
Dla Platformy Krzaklewski czy Hübner mają za zadanie przyciągnąć tylu wyborców, aby potwierdzić dotychczasową dominację sondażową. PIS natomiast, z braku bardziej medialnych nazwisk, okopuje się w swym żelaznym elektoracie i będzie się starał przekształcić te wybory w swego rodzaju plebiscyt osądzający politykę rządu w czasach kryzysu. Ani w jednej, ani w drugiej strategii nie przewiduje się debaty nad dotychczasową polityką europejską, ani też nad jej przyszłością. Jedynym wyjątkiem może być tylko kwestia euro, ale ograniczona jedynie do określenia daty jego przyjęcia. Tymczasem mamy do czynienia z kryzysem naszej polityki europejskiej, związanym z kryzysem zarówno systemu partyjnego, jak i polskiej polityki...
Otóż w obecnej sytuacji w polskiej polityce europejskiej najważniejsze są trzy zasadnicze kwestie. Pierwsza to dominacja bezideowej demagogii i zwykłego cwaniactwa. Pokazuje to zarówno sposób tworzenia list wyborczych, jak też cały koncept "polityki europejskiej". Postkomunistka Hübner i Krzaklewski na jednej liście dobitnie pokazuje, że Platformie, nie chodzi w rzeczywistości o jakąkolwiek spójną i przemyślaną politykę wobec Unii, chodzi tylko o potwierdzenie sondażowej popularności. Podobnie w PIS. Pani Krupa związana z ojcem Tadeuszem Rydzykiem z jednej strony, zaś drugiej gorący zwolennicy traktatu lizbońskiego: Paweł Kowal, Adam Bielan, czy Michał Kamiński - są podobną konfiguracją bezideowej i bezprogramowej polityki, której celem jest tylko wyborczy sukces. Niestety, podobny sposób myślenia jest także widoczny i w partii Libertas. Działacze LPR i Samoobrony, podnieceni sukcesem Declana Gangren'a w obaleniu traktatu lizbońskiego gotowi są do akceptacji centralizacji Unii pod hasłami jej demokratyzacji i akceptacji euro. Nie tylko nie tworzą oni alternatywy dla tego bezideowego oportunizmu dominujących partii, ale sami pogłębiają jeszcze bardziej klimat cwaniactwa i bezideowości.
Drugą zasadniczą kwestią jest wizja miejsca Polski w Unii Europejskiej. Sprawa ta wiąże się z niezakończoną jeszcze ratyfikacją traktatu lizbońskiego i kwestią przyjęcia euro. Polityka Platformy w tej dziedzinie jest polityką programowej kapitulacji z definiowania naszych interesów narodowych i uznaniu interesów największych państw unijnych za wyznacznik polskiej polityki europejskiej. Jest to polityka "prymusa Europy" ogłoszona przez Donalda Tuska tuż po wyborach i zapowiadającej, że Polska jako pierwsza ratyfikuje traktat lizboński. Ta polityka mizdrzenia się do polityków zachodnioeuropejskich, jest w istocie polityką dryfu, polityką bez jasno określonych polskich interesów, polityką rezygnacji z naszej podmiotowości w Unii. Pokazuje to dobitnie zarówno gorliwość ratyfikacyjna traktatu, który radykalnie osłabia naszą pozycję w strukturach unijnych, jak też gorliwość w przeciwstawianiu się emisji euroobligacji, czy planowi unijnego wsparcia gospodarek środkowo-europejskich. Polityka europejskiego dryfu, to także polityka rezygnacji z waluty narodowej, w nadziei, że za naszą gospodarczą przyszłość polskie państwo i polscy politycy nie będą już odpowiedzialni.
Niestety ta polityka ta nie znajduje opozycji w największej partii opozycyjnej. PiS startowało w wyborach w 2005 roku z programem europejskim opracowanym w wydawnictwie "Silna Polska w Europie". Program ten był zasadniczą krytyką traktatu konstytucyjnego i w tym kontekście proponował realistyczny i odpowiedzialny program wzmocnienia pozycji naszego kraju w strukturach unijnych. Niestety, zamiast realizacji tego programu bracia Kaczyńscy skoncentrowali się na wywoływaniu bezproduktywnych konfliktów, a w ostatecznej rozgrywce o nowy traktat zupełnie skapitulowali. Co więcej rezygnację z bardzo silnej pozycji Polski według ustaleń nicejskich (Polska posiadała 27 głosów w porównaniu do 29 posiadanych przez 4 największe państwa) i zgodę na podrzędną pozycję Polski (według Nicei nasz głos był równoważny wartości 93% wartości głosu niemieckiego, gdy według Lizbony tylko 48%) ogłosili bracia Kaczyńscy wielkim sukcesem własnej polityki. To, co ich politykę różni od polityki Platformy, to tromtramdracja i hipokryzja, a nie różnica w koncepcji i politycznej praktyce. Dlatego w takiej zgodzie Tusk i Jarosław Kaczyński dążyli do szybkiej parlamentarnej ratyfikacji w celu uniknięcia merytorycznej oceny tego traktatu. A wstrzymanie się od ostatecznego podpisu jest efektem obaw przed wyborczymi skutkami tego faktu. Prezydent chce własną odpowiedzialność za wejście w życie tego traktatu przerzucić na Irlandczyków.
Tę pozorną niezgodę na rezygnację z różnych atrybutów polskiej suwerenności widać też w polityce PISu w sprawie rezygnacji z narodowej waluty. Platformerskiemu dążeniu do szybkiego przyjęcia euro, w rzeczywistości przeciwstawia nie obronę złotówki, ale działania, które pozwolą umocnić tylko szanse tej partii na wyborczy sukces. Oto co mówi lider PISu: zgodzimy się na zmianę konstytucji umożliwiającej rezygnację z złotego, jeśli przegramy w referendum. Biorąc pod uwagę medialną dominację zwolenników euro, ta przegrana jest raczej pewna. Natomiast Pis ma wystarczającą ilość posłów w Sejmie, nawet po ostatnich odejściach (większość z nich jest przeciw euro), aby ten proces zastopować. Ale nie o to chodzi Kaczyńskiemu. Jemu chodzi tylko, o przeprowadzenie referendum, które doprowadzi do spolaryzowania opinii publicznej i pozwoli na przezwyciężenie obecnej defensywy w jakiej ta partia się znajduje.
Zarówno w kwestii traktatu, jaki w kwestii euro - dwóch zasadniczych sprawach decydujących o miejscu Polski w Unii Europejskiej - spór pomiędzy Platformą a PIS jest sporem pozornym lub tylko sporem o kwestie drugorzędne, które mają na celu zasłonić programowe i polityczne podobieństwo obu partii. Istotą polityki obu formacji politycznych jest rezygnacja z podmiotowości naszej pozycji i naszej własnej polityki. Reszta jest tylko wyborczą demagogią.
Trzecim zasadniczym problemem w Unii Europejskiej jest kwestia narzucania poszczególnym społeczeństwom rozwiązań prawnych uderzających w naszą chrześcijańską tożsamość i dezorganizacja europejskiego dziedzictwa moralnego. Wyrazem tej polityki jest sam traktat lizboński wykreślający chrześcijaństwo z unijnej tożsamości kulturowej i prawnej. Także działalność uchwałodawcza Parlamentu Europejskiego i orzeczenia Trybunału w Strasburgu uderzają w wartości rodzinne, tradycyjne i moralne Europy. Dlatego potrzebna jest konsolidacja chrześcijańskiej opinii publicznej w społeczeństwach unijnych do obrony chrześcijańskiej tożsamości narodów i praw rodziny przed lewicowo-liberalną inwazją promującą rozpad rodzin, aborcję, eutanazję i "prawa" homoseksualne. Niestety w tej kwestii obie dominujące partie są w najlepszym razie indyferentne. W rzeczywistości Platforma przygotowuje ustawę o zakazie "dyskryminacji", która nada homoseksualistom liczne przywleje, zaś lider PISu w Brukseli chwalił się obecnością homoseksualistów w rządzie i wprowadził dyscyplinę klubową zakazująca posłom swej partii poparcia poprawki zobowiązującej prezydenta do działań na rzecz zamieszczenia w traktacie lizbońskim zapisu o wartościach chrześcijańskich. Dziś szczególnej aktualności nabiera spostrzeżenie Juliana Klaczki, że Polska nie przetrwa we wrogim jej otoczeniu aksjologicznym. Dlatego też poparcie PO-PIS, to poparcie dla procesu dechrystianizacji i Europy i Polski...
Obie te partie pragną przekształcić zbliżające się wybory europejskie w swoisty plebiscyt. Platforma pragnie, aby były one plebiscytem ich popularności, stąd ten gwiazdozbiór kandydatów od Sasa do Lasa. PiS natomiast pragnie plebiscytu osądzającego dotychczasową politykę gospodarczą Platformy. I rzeczywiście te wybory mogą być plebiscytem nad polską polityką europejską, jeżeli w kampani wyborczej będzie możliwa debata merytoryczna nad miejscem Polski w Unii, charakterem dotychczasowej polityki europejskiej i koncepcjami realnego i odpowiedzialnego wzmocnienia pozycji Polski w unijnych strukturach. Aby taka debata była możliwa, trzeba aby świat mediów zdecydowanie przeciwstawił się prymitywizacji i tabloizacji europejskiego dyskursu. Polsce potrzebna jest realistyczna i odpowiedzialna polityka europejska, a nie slogany, które zamykają debatę. Dotychczas jedyną realistyczną i odpowiedzialną formułę polskiej polityki zaproponował lider Prawicy Rzeczypospolitej Marek Jurek. Według niego nasz kraj powinien kierować się w tej polityce zasadą: tyle wspólnych unijnych instytucji, ile wspólnych wartości i interesów, nigdy odwrotnie. To z tej formuły wynika sprzeciw Prawicy Rzeczpospolitej zarówno wobec traktatu lizbońskiego, jak i rezygnacji z narodowej waluty. Bowiem celem naszej unijnej polityki nie może być dogmat "pogłębiania integracji", ale rozwój naszego kraju i wzmocnienie jego pozycji w strukturach unijnych. Przyjęcie traktatu lizbońskiego i euro nie tylko osłabiają nasze szanse rozwojowe i podporządkowują nasz kraj dominacji największych państw Unii, ale także zagrażają naszym żywotnym interesom, takim jak kwestia gazociągu bałtyckiego, rozszerzenia Unii na wschód, czy laicyzacji społeczeństw europejskich przy pomocy unijnego dyktatu. Ta polityka narodowej kapitulacji prowadzona zarówno przez PIS, jak i Platformę, ma swoje źródło w głębokiej demoralizacji obecnej sceny politycznej, z której wyrugowano myślenie w kategoriach interesu narodowego i zastąpiono go kategorią egoizmu partyjnego. Oligarchizacja dominujących partii politycznych jest przyczyną zwyrodnienia nie tylko polityki wewnętrznej, ale także polityki europejskiej. Dlatego zbliżające się wybory rzeczywiście mogą być plebiscytem, ale nie takim o jakim myślą obie oligarchiczne partie. Może być plebiscytem, w którym polskie społeczeństwo opowie się za albo przeciw oligarchicznemu modelowi życia politycznego, oparciem polskiej polityki na odpowiedzialności i służbie, bądź akceptacją postępującej bezideowej demagogii i cwaniactwa w wydaniu różnych spin doktorów, uzdrowieniem polskiej polityki, bądź też dalszym jej zabagnianiem. Wreszcie może być plebiscytem w sprawie kształtu polityki europejskiej. Może być głosem za lub przeciw traktatowi lizbońskiemu, za lub przeciw rezygnacji z waluty narodowej, za lub przeciw realistycznej i odpowiedzialnej polityce wzmacniania naszej pozycji w Unii.
To są rzeczywiste problemy, które czekają na naszą narodową odpowiedź. I dobrze byłoby, aby społeczeństwo miało możliwość swobodnie wypowiedzieć się w tych kwestiach, bo w dłużej perspektywie nie sposób prowadzić konsekwentnej polityki bez społecznego zrozumienia i poparcia. Dlatego też należy te wybory wykorzystać do uzyskania autentycznego głosu społecznego, nie przesłoniętego żadnym sztuczkami maketingu politycznego. Te wybory rzeczywiście powinny być plebiscytem, ale w sprawach najważniejszych dla naszej narodowej przyszłości, a nie plebiscytem, który sprowadza się tylko do wyboru wątpliwej jakości politycznych piękności.
Marian Piłka
|